Był prawdziwym bohaterem,
gwiazdą, w blasku której całymi godzinami ogrzewały się dzieciaki z różnych
stron świata. W roboczym stroju hydraulika, z gęsto sypiącym się pod nosem
wąsem i czerwoną czapką na głowie dzielnie przeskakiwał nad żółwiami Koopa
raźno zmierzając do zamku, w którym na jego pomoc oczekiwała uwięziona
księżniczka.
Pod koniec lat osiemdziesiątych
zabawny hydraulik Mario znany z gry Super Mario Bros. dołączanej do
japońskiej konsoli Nintedo szturmem
podbijał wyobraźnię młodych graczy zapewniając swym twórcom niesamowity rozgłos
i napełniając ich kieszenie twardą walutą, dużo bardziej realną od złotych
monet ukrytych przemyślnie na kolejnych poziomach popularnej gry. Jego twórcom
zdawało się, że tak będzie zawsze, aż do chwili, gdy niespodziewanie w pogoń za
pędzącym hydraulikiem z prędkością ponaddźwiękową wyruszył nagle równie
sympatyczny i zabawny błękitny jeż Sonic,
bohater gier komputerowych produkowanych przez głównego konkurenta Nintendo, firmę Sega.
Od tego momentu pomiędzy
amerykańskimi oddziałami firmy Nintendo i
Sega rozpoczęły się prawdziwe marketingowe, technologiczne i kreatywne
potyczki, okrzyknięte przez Blake’a J. Harrisa, wojnami konsolowymi. Zanim jednak gry telewizyjne opanowały umysły
milionów dzieci, młodzieży i dorosłych na całym świecie, a rywalizacja między
producentami konsol i gier weszła na nowy etap, wszystko toczyło się
niespiesznie i w swoim tempie. Założona w 1889 roku w kraju kwitnącej wiśni
firma Nintendo u zarania swego
istnienia zajmowała się produkcją i sprzedażą kart do gry, zwanych w Japonii
hanafuda. Po odniesieniu sporego sukcesu utworzono amerykański oddział firmy i
po zakupie licencji na wykorzystanie na kartach postaci Disneya powtórzyła swój sukces w Stanach Zjednoczonych. Późniejsze
lata były czasem prób i błędów. Nintendo
inwestowało między innymi w zabawki, korporacje taksówkową, czy nawet hotele na
godziny, by ostatecznie związać swą przyszłość z rodzącą się branżą gier
telewizyjnych. Kilkadziesiąt lat później Sega
przeszła odwrotną drogę, z firmy eksportującej fotobudki ze Stanów
Zjednoczonych do Japonii, przez przedsiębiorstwo produkujące w Japonii maszyny
do gier, po jednego z japońskich potentatów w branży konsolowej z silnym
amerykańskim oddziałem. Dla obu tych niezwykłych firm czas największej
prosperity to koniec lat osiemdziesiątych i początek szalonych lat
dziewięćdziesiątych, które ze swadą opisuje Harris w Wojnach Konsolowych.
Prawie sześciusetstronicowa
powieść napisana przez Harrisa jest dla czytelnika mrożącą krew w żyłach,
fascynującą wyprawą do alternatywnego świata, w którym pojedynki rzucających
młotkami żółwi i lisów unoszących się nad ziemią z pomocą puszystego ogona
przekładają się na rywalizacje działów marketingowych i rosnących słupków
sprzedaży. Autor spędził zapewne setki, jeśli nie tysiące godzin na rozmowach z
największymi tuzami świata gier z różnych stron barykady, takimi jak Tom
Kalinske, Howard Lincoln, Diane Fornasier, Olaf Olaffson, Shinobu Toyoda, czy Al
Nilsen, by poznać realia branży niemal od podszewki. Wszystkie te starania dały
niesamowity efekt w postaci wciągającej, pełnej anegdot i zakulisowych opinii,
historii o przełomie na rynku gier.
Z prawdziwego morza wiadomości na
temat narodzin i rozwoju branży gier konsolowych pozwolę sobie wymienić
zaledwie kilka smakowitych kąsków, w postaci anegdot i historii zasłyszanych
przez autora z pierwszej ręki. W tym jedynym w swoim rodzaju thrillerze
korporacyjnym pojawia się między innymi opowieść o tym, jak to pracujący jeszcze dla producenta modeli
Matchbox, późniejszy dyrektor Segi, Tom Kalinske, za sprawą
nieprzewidzianych okoliczności losu trafił do nielegalnej fabryki resoraków i o
tym jak musiał salwować się ucieczką. Można przeczytać także o tym, dlaczego
japońscy bonzowie centrali Nintendo
stawiali swym kontrahentom tak twarde warunki współpracy i jak poprzez
rozbieranie na drobniutkie części konsol i kartridży próbowali sobie z tym
radzić co sprytniejsi z nich. Autor zdradzi wam również, jaki związek ma
sympatyczny jeż Sonic z liderem
heavymetalowego zespołu muzycznego, a także w jaki sposób maleńki sklep z
konsolami Segi zmiękczył zatwardziałą
postawę dyrektorów ogromnej sieci handlowej Wallmart.
Na dokładkę dostaniecie także opowieść o brawurowej podróży Sonica przez całe Stany Zjednoczone, a
także o tym, jak brzemienne w skutkach i trudne do przewidzenia były romanse tak
znaczących firm, jak Sony, czy Phillips z
Segą i Nintendo. Sięgając do tej historii poznacie również człowieka, który
z pracownika magazynu przygotowującego gry do wysyłki, w krótkim czasie stał
się twarzą firmy Nintendo, jej
Mistrzem Gry i bożyszczem nastolatek, a także mężczyznę, który w akcie
desperacji podczas obrad komisji do spraw gier w Kongresie Stanów Zjednoczonych
sięgnął po olbrzymi, plastikowy pistolet.
- Czy tylko mnie się wydaje, czy
wy również macie ochotę przedzwonić do doktora Kevorkiana, gdy nareszcie Peter
Main kończy mówić? – rzucił. Tym razem nie miał zamiar odpuścić. – Czy
kiedykolwiek zauważyliście, że on i wszyscy inni ludzie z Nintendo nie mają
jaj, by wypowiedzieć moje imię, albo słowo Sega?
Zawsze tylko „nasz rywal” albo „ta druga firma”, ale powinienem odczytać to
chyba jako komplement. Moje córki też nie chcą mówić o potworze spod łóżka i
innych rzeczach, których się boją.
Wojny Konsolowe to doprawdy książka, która właściwie nie ma słabych
stron, może z wyjątkiem dziwnego wstępu, stworzonego według mnie nieco na siłę,
przez Setha Rogena i Evan Goldberg. Tych kilka średnio zabawnych stron
rekompensuje za to z nawiązką dalsza część książki. Niebanalna narracja, którą
posługuje się autor, nadając swemu dziełu kształt thrillera korporacyjnego
sprawia, że ta pozycja staje się ciekawa nie tylko dla miłośników gier, ale
także dla każdego fana wciągających historii.
Mając przed sobą sashimi z, być
może, trującej ryby, Nilsen przyłączył się do roześmianego chóru. - Myślicie, że co powiedzą moi
rodzice, jeśli ich syn umrze, po zjedzeniu rozdymki? – zapytał. Marketingowcy
wybuchnęli jeszcze głośniejszym śmiechem, ale żaden nawet na chwilę nie spuścił
Nilsena z oczu. Czy będzie miał odwagę skusić los i zjeść fugu, czy był
kolejnym niemądrym gaijinem tylko przelotnie poznającym japońską kulturę? Wyraz
ich twarzy mówił, że woleliby to drugie rozwiązanie , pozwoliłoby im to na
bowiem śmiać się z niego, a nie tylko z nim, lecz ku umiarkowanemu
niezadowoleniu zebranych Nilsen pewnym ruchem sięgnął po pałeczki, bez
ociągania się chwycił plasterek zdradliwej ryby i ugryzł. Okazała się całkiem
niezła. Patrząc na nieco przestraszonych gospodarzy, odgryzł kolejny kęs, a
potem jeszcze następny.
W mojej opinii powieść Wojny Konsolowe, autorstwa Blake’a J.
Harrisa jest pozycją obowiązkową dla każdego, komu w początku lat
dziewięćdziesiątych towarzyszyły postacie takie, jak Mario i Luigi, czy Sonic,
kto nie zliczy godzin spędzonych na strzelaniu do kaczek, walkach z wirtualnymi
przeciwnikami, czy wyścigach dziwacznych, kanciastych pojazdów rozbijających
się o przedmioty codziennego użytku.
Lektura tej książki jest trochę
jak jazda na rollercoasterze; dostarcza silnych emocji i sprawia, że masz
ochotę na więcej, trochę jak picie coli i lizanie lodów; wywołuje uśmiech na
twarzy, a także trochę jak gra na konsoli; sprawia, że nie możesz oderwać się
od fabuły zanim nie wejdziesz na ostatni level i nie usłyszysz płynących z
głośników fanfar. Ze względu na wszystkie te aspekty zachęcam do lektury i
życzę dobrej zabawy.
Brak komentarzy:
Publikowanie komentarza